To było coś. Nie… To było COŚ. Pokaz prawdziwego modowego wizjonera.
Pokaz kolekcji, obok której nie możesz przejść obojętnie. Zarówno cała oprawa,
jak i ubrania zrobiły na mnie ogromne wrażenie (mimo że kolekcja jest już na
rynku jakiś czas). Nie bez powodu pokaz Mariusza Przybylskiego zaplanowano jako
finałowe wydarzenie. Było po prostu pięknie. Cieszę się, że są w Polsce tak
utalentowane osoby jak ekipa realizująca ten pokaz z projektantem na czele.
Świetnym przeżyciem było zobaczenie kolekcji WILD AT HEART na backstage’u.
Dzięki temu mogłam przyjrzeć się wszystkim detalom i materiałom naprawdę z
bliska.
Natomiast ze sceny zniknęły siedzenia, dzięki czemu widzowie mogli
oglądać widowisko tylko z takiej perspektywy, z jakiej ogląda się sztukę w
Operze. A gdy pokaz się zaczął… To była magia. Usłyszałam intro, później wypuszczono
sztuczny dym, zapaliło się światło i ruszyli modele oraz modelki.
Zachwyciłam się precyzją azteckich wzorów i mnogością przygotowanych
ubrań z tym printem. Cała kolekcja ze sobą współgrała. Zarówno w męskiej, jak i
damskiej części kolekcji pojawiły się kurtki, bluzy, bluzki, spodnie czy koszule
w ten, można by rzec, psychodeliczny wzór. Nikt obok takich ubrań nie przejdzie
obojętnie. Nie da się również pomylić czy zapomnieć jej autora.
Na pierwszy rzut oka druga część prezentowanych ubrań była bardziej
stonowana. Jednak dokładnie i symetrycznie naszyte biżuteryjne kamienie mieniły
się w tylu kolorach tęczy, że jestem pewna, że każda kobieta chciałaby mieć
chociaż jedną rzecz z tego pokazu. Największe wrażenie zrobiły na mnie niekonwencjonalne
kroje maxi spódnic. Nosiłabym wszystko (ale nie na raz, chociaż mogłoby to być
niezapomniane doświadczenie;).
Na zakończenie, w obłokach sztucznego dymu, na scenie pojawiły się wszystkie
sylwetki z drugiej części pokazu. Światło zmieniło kolor na czerwony. Patrząc w
obiektyw aparatu zdziwiłam się, że nagle widzę modeli tylko od kolan w górę.
Okazało się, że dla większego efektu wykorzystano jeszcze ruchomą scenę i
modele zniknęli z naszych oczu, aby za chwilę znów być widocznym dla wszystkich
obecnych. Światło odzyskało zwykły kolor i zaproszony gromkimi brawami, na
scenie pojawił się Mariusz Przybylski. Wręczono kwiaty, spadło confetti, znów puszczono
sztuczny dym. Jeśli po trzech dniach Fashionable East 2015 ktoś odczuwał
niedosyt, to jestem pewna, że po tym pokazie zaspokoił swoje modowe pragnienia.
Widać, że Mariusz Przybylski nie jest projektantem z przypadku. W jego
każdej kolekcji widać zaangażowanie, pomysł oraz ogromną pasję i dbałość o
detale. To ktoś, kogo projekty warto nosić.
Na dniach wrzucę jeszcze podsumowanie Fashionable East Białystok 2015 i
zdjęcia zza kulis! :) Trzymajcie się ciepło (zimno?). Stay tuned!
jaka szkoda, że nie mogłam być! mam nadzieję, że innym razem będę mogła obejrzeć jego pokaz :)
OdpowiedzUsuńNie dziwię się, że żałujesz...;) Pokaz był świetny :) Trzymam kciuki, żebyś następnym razem dotarła :)
Usuń